Niektóre niedziele były białe
jak piasek bałtyckiej plaży.
Rano słychać było kroki
nielicznych przechodniów.
Liście naszych drzew milczały uważnie.
Gruby ksiądz modlił się za tych,
co nie mogli przyjść do kościoła.
W kinach upajająco terkotał projektor,
a kurz ukośnie wędrował przez światło.
Natomiast chudy ksiądz potępiał epokę
i wzywał do surowych ćwiczeń mistycznych.
Niektóre damy trochę mdlały,
Ekran w kinie „Potęga' gotów był przyjąć
każdy film i każdy obraz -
Indianie czuli się tu jak u siebie w domu,
lecz sowieccy bohaterowie
także nie mogli narzekać.
Po skończonym seansie zapadała cisza
tak głęboka, że policja niepokoiła się.
Ale po południu miasto spało
z otwartymi ustami, jak dziecko w wózku.
Wieczorem niekiedy zrywał się wiatr
i o zmierzchu burza migotała
nierealnym, fioletowym blaskiem.
O północy na umyte niebo
wracał kruchy księżyc.
Wydaje się, że w niektóre niedziele
Bóg był blisko.
This poem has not been translated into any other language yet.
I would like to translate this poem