MARZANNA BOGUMIŁA KIELAR

MARZANNA BOGUMIŁA KIELAR Poems

1.

Ona, która jest we mnie domem o podwójnej skórze ze szkła.
Która przykłada mnie do warg jak zamarzłą rzekę.
Zlizuje pot z kamieni.

Ona, która ma wargi zbielałe od nadciągających szkwałów,
w oczach stalowe światło, po horyzont.
Ona, która ma wilczą sierść, dobija swoje zranione młode, patrzy
jak czołgam się do wody -

świecące, ostre morze uderza w brzeg
i strzępy życia jak piana osiadają na granitowych łbach;
pamięć, sztormowa fala, niesie w cielsku luźne rumowisko: gruz, odłamki,
pył.

Chmury
ponad tą krwią.
Niebo, co staje się i przemija, rozmywa w pustce i mrozie.

Ona, która ma moją twarz sprzed narodzin.

Ona, która przydławia tlen.
Otwiera mnie wzdłuż zrośniętego szwu,
odgarnia we mnie śnieg - ona, której się śnię. Nóż bez rękojeści.

Oddech lawiny, która mnie rodzi.

Ona. To.
...

Stamtąd kochać grubą łuskę światła na wodzie
i śnieg mieciony wiatrem. Osmalane nad ogniem
gałęzie zim. Tam, na pustyni, w zamarłych piachach

patrzeć w to niebo, w krawędź ośnieżonego dachu
z obłamującymi się soplami dni.
Gdy miłość wraca i przypomina nam prawdziwe istnienie.
Gdy składa ciało świata jeszcze raz, od początku
i słońce wiąże obracającą się ziemię.
A śmiech dziecka pieni się, szumi w oblodzonym poranku.

Mieć znowu imię, które jak żebrowe sklepienie
da oparcie głosom ukochanych.

Stanąć w miejscu, gdzie był dom, w chaszczach wyczuć różnicę poziomów.
Niech śmierć spłoszy się jak wróble, a godziny iskrzą
w smugach porannego światła, gdy blask
wędruje z kąta w kąt.

Pić - to jezioro żyjące za zaporą z lodu,
gdzie chwila za chwilą rodzi się cały wszechświat,
kształty z krwi i snów, dźwięki, pragnienie, pot.

Gdzie wiatr nad wzgórzem rozwija chorągiew śnieżnego pyłu.
Naszczekuje ciemność - gdy zasypiamy przy sobie:
dwie łyżeczki w zamkniętej szufladzie, zapomniane podczas przeprowadzki
(kiedy na powrót stanę się rosą i chmurami, będę oddychać
tobą -

podpłyniesz jak morze
w nocy)
...

Gdy już sunący zboczem gruzowo-błotny strumień
rozerwie tę aluwialną pokrywę, życie, i wymiesza nas z gliną
i kamieniami,

poznam cię po korzeniu, po drobnej rdzy na blaszce pierzastego liścia.
Poznam cię po nasieniu i liściowych bliznach,
po ochronnej łusce na zimującym pąku -

będę całować cię
wargami z ziemi
...

.
cisza przedświtu rozcięta do kości, czekanie,
aż wróci chociaż wiatr i chmury zbiorą sadzę, szczelinami
nawieje światła;

aż błyśnie, choćby łyżeczka oparta o spodek, rozrzucone
papiery, pościel. I zajmie się suchym ogniem
wygasłe drewno odsłoniętych rzeczy

2.
podarte na pasy światło podtrzymuje drzewa, dymią
trzewia wody; świta. Słońce jest ledwie szparą
w żeliwnej kadzi z ogniem
...

paliłeś suche gałęzie w ognisku, i chwasty -
słyszałam szelest ognia w słuchawce, twój gwizd, gdy psy
znowu dobrały się do kretowisk, tam, gdzie wczoraj

wybieraliśmy śliwki z wybujałej trawy;
robił się wieczór - wiatr wdmuchiwał oddech
w jego szczenięcy pysk.

Lepkie węgierki - jedliśmy je na kolację;
przeglądałam książkę o wodnych ogrodach, fotografie
błotnych roślin - chciałam zapamiętać ich nazwy: knieć,

turzyce, rdestnica pływająca -
gdy nagle powiedziałeś: „chciałbym umrzeć
przed tobą".

W twoim domu na wsi, wczoraj, patrzyłam jak zasypiasz
czytając - sen jak fala spływowa
obszywał wiosło ciała.

Wyjęłam ci książkę z rąk, zgasiłam światło.
Żebro nocy
świeciło w gałęziach
...

Sceny myśliwskie i sceny żebracze; sceny miłosne;
panoramy wojenne, tokowiska;
tory wyścigów, domy mody, bestiaria, parki maszyn;

przycumowane w dokach nocy, jarzące się miasta;

ten blask oswobadzany z zimnego oparu, wydzierający się z toni,
gdy pułap chmur nad morzem podnosi się trochę i niebo
poszarpanymi zatokami, cieśninami
opływa cumulusy -

to wszystko spłonie.
Nie zmieniwszy się nawet w skrypt skorup i kości.
Wody wyparują, pierzchną piany obłoków i gór,
przemienność śmierci i zmartwychwstań

i dusza świata - dzika, radosna - nie utworzy inkluzji
pod warstwą nawianego piasku. W błotach,
deltach rzek, bagnach, asfalcie, bursztynie.
Podcięte, zamrą korzenie, przy swoich warsztatach tłoczące życie
w pękate pąki dni.

I ziemia zniknie w gardle nicości jak nakrapiane jajko
odnalezione w płytkim, wyścielonym trawą
wgłębieniu czasu.
Ogniu, który wiesz wszystko -
jaką zmarzlinę przykryje ten popiół,
ta kostna czerń?
...

Jagd- und Bettelszenen; Liebesszenen;
Kriegsgeschichten, Pisten,
Hamsterräder, Bestiarien, Mode- und Maschinenhäuser;

Funkelnde Städte, in den Docks der Nacht vertäut;

dieser Glanz, der sich aus dem kalten Nebel löst, den Untiefen entreißt,
sobald die Wolkendecke überm Meer sich etwas hebt, der Himmel
in zerfransten Buchten, Meeresengen
um die Wolkentürme fließt -

das alles wird verbrennen.
Nichtmal ein Transkript aus Bruchstücken und Knochen wird es geben.
Die Gewässer verweht, zerstäubt die Schäume aus Wolken, Bergen,
der Wechsel aus Toden und Auferstehen

und der Welt Seele - wild, fröhlich - wird keine Inklusionen
entstehen lassen unterm angeschwemmten Sand. Im Schlamm,
in den Flussdeltas, Sümpfen, in Bernstein und Asphalt.
In ihren Werkstätten pumpen die Wurzeln Leben in kuglig knospende Tage
und sie werden sterben, durchtrennt.

Und die Erde wird in den Fängen des Nichts verschwinden wie ein gesprenkeltes Ei
entdeckt in einer flachen, mit Gras ausgepolsterten
Kuhle der Zeit
Feuer, du allwissendes -
welchen froststarren Boden deckt diese Asche,
dieses Knochenschwarz?
...

1.
W końcu wszystkie bez wyjątku staną się lądem.
Żyzne dopływy, osuwające się brzegi - to przez nie przeminą.
Deszcz drobnych jak pył wapiennych płytek
utworzy w nich grube pokłady kredy.
Brzozy i czarne olchy zarosną je od brzegów.
Kilka, kilkadziesiąt tysięcy lat, zależnie od wielkości, tyle będą żyły
szczeliny ciemnej wody błyskające między wzgórzami,
ciężkie misy jeziorne wyżłobione w zwałowych glinach,
na prekambryjskim fundamencie.

2.
Małe brunatnowodne jezioro z ptasim gniazdem wysepki -
przemierzone długością mojego życia
jesteś niemal wieczne. Przy twoim, moje życie to zaledwie
bruzda deszczowych żłobin.

Jednak ląd wszedł już w ciebie. Tracisz otwarte wody.
Przybrzeżny sit i oczeret, krok po kroku budują już sobie dno i kiedyś
dojdą nim aż na środek, gdzie teraz nurkują mewy.

Pracują w nas ramiona tej samej delty.
I dni, jak płaskodenne łodzie, obijają się o siebie burtami, kołysane słońcem
w małej zatoce -

ta sama fala
mnie i ciebie, i każdy patyk niesie, i nigdy nie ustaje
...

9.

1.
Letzten Endes wird jeder einzelne von ihnen verlanden.
Fruchtbare Zuflüsse, rutschende Ufer - die bringen sie zum Verschwinden.
Der Regen aus Kalkplättchen, klein wie Staubkörner,
formt mächtige Kreidelager in ihnen.
Birken und Schwarzerlen wachsen sie von den Ufern aus zu.
Zehntausend, ein paar zehntausend Jahre lang, je nach Größe, werden sie leben,
glänzen als Einschnitte dunklen Wassers zwischen den Hügeln,
satte Wannen im Geschiebelehm
auf dem präkambrischen Fundament.


2.
Kleiner See mit braunem Wasser, wie ein Vogelnest dein Inselchen -
wenn man die Spanne meines Lebens anlegt,
bist du beinahe ewig. Neben deinem ist mein Leben nur
ein Rinnsal Regen.

Aber das Land hat dich schon betreten. Du verlierst offenes Wasser.
Schritt für Schritt bauen die Binsen, das Schilf vom Ufer her sich einen Grund und irgendwann
werden sie damit bis in die Mitte kommen, wo jetzt die Möwen sind.

In uns arbeiten die Arme des gleichen Deltas.
Und die Sonne schaukelt die Tage wie flache Kähne in der kleinen Bucht
schlagen ihre Seiten aneinander -

die gleiche Welle
trägt mich und dich und ein jedes Stöckchen und hört nie auf.
...

1.
Na powrót morze w mojej krwi -

podcina falą przyboju, rozmiata w żwiry i piachy urwisko dni; miłość
wraca do ziemi.

Morze w miedzianej masce zachodu, gdzie martwi kołyszą żywych.

Opustoszałe molo. Słony wiatr - chropawa monodia
która powraca, nagli: żyj tak jak świat żyje - wiecznie się odradzając,
jak morze niszczące to, co zbudowało: klify, gorące plaże, mierzeje.
Jak ogromniejące morze, co samo siebie z łoskotem przetacza
przez nadbrzeże ciemności.

Wąskie, postrzępione chmury pędzą z tężejącym wiatrem,
podnosząc za sobą grzbiety fal.
I spieszy się całe niebo, aż w ciemny spieniony bok morza

wbija się noc swym okutym szponem.
Mam wiele oczu, jak sierść i pióra zwierząt; serce
na powrót bije w swoim kostnym koszu.

2.
Pobłyskują rudowęglowce, mozolne owady, jakby w ładowniach
wiozły blask.

Z nadmorskiego bulwaru widać Jaffę i zaułek, w którym przystanęliśmy
w upale nocy. I noc niosła nas w sobie
jak ucieleśniony sen.

(Pióra cirrusów nad ociągającym się o świcie morzem;
zasypiając, jego puls braliśmy za własny.)

Drży miraż miasta na długiej fali wydm.

Gruby deszcz właśnie zmoczył ulice, gałęzie -
słońce powoli w nie się zanurza, jak w beczkę z deszczówką.
Schną karoserie i libańskie cedry. Lśnią tryby maszynerii, która obraca,
przetacza kości życia, w zapachu jodu, alg.
...

.
Te zakurzone łyżwy znalezione wśród rupieci na półce w garażu
niosą mnie w dawne zimy, po lodzie rozlewiska, nad wystające kępy
zamarzłych lat.
Na mazurskie podwórze, gdzie wodą podeszły ślady płóz i naszych
dziecięcych butów, psich łap krzyżujących się z nimi; podzwaniają rynny
i południe, jak oblodzona barka, zaczyna tracić sterowność.
Słońce ogrzewa stok czasu, tak dobrze zdawałoby się
chroniony przed erozją
ceglaną okrywą domu.

2.
Dzieciństwo, spowolnione wody za grubym głazowiskiem, za progiem,
gdzie na płyciźnie olsowego łęgu, w napełnionych koleinach,
zatopionym rowie
gwiazdy tkwią jak stalowe nity
w płatach łączonych materiałów,

i w kwadrat światła rzucony przez kuchenne okno
wchodzi stadko kuropatw.
...

1.
Diese verstaubten Schlittschuhe, die im Gerümpel der Garage aufgetaucht sind,
tragen mich in ferne Winter, aufs Eis der nassen Wiesen, über Büschel
aus erfrorenen Jahren.
Auf einen Hof in den Masuren, wo das Wasser in die Spuren unserer Schlitten
und Kinderschuhe sickert, in die Hundespuren dazwischen; die Regenrinnen klingen,
und der Mittag lässt sich, wie eine vereiste Barke, immer schlechter steuern.
Die Sonne wärmt der Zeit den Abhang, es scheint das Haus
in seiner Ziegelhülle
schützt ihn gut vor Erosion.

2.
Die Kindheit, langsames Wasser hinter schweren Felsbrocken, dem Wall,
wo im seichten Tümpel um die Erlen, wässrigen Radspuren,
im überschwemmten Graben
die Sterne stecken wie die Stahlnieten
in den Streifen verleimter Materie,

und im Quadrat aus Licht, das das Küchenfenster wirft,
scharen sich ein paar Rebhühner.
...

1.
Pamięć, która podobno jest narodzinami, zawsze (jej skalne iglice
i wydmy-echa...): myślę o nas na promie, dopływając do wyspy.
O tym, jak odgarniając mi włosy za ucho
szepnąłeś: „Pójdę do synagogi, podziękuję Mu, że dał mi ciebie" -
chwila, gdy miłość swoją śmiertelną część
dodaje do nieśmiertelnej.
Nocne niebo uskokiem
opada na wschód. I tam gdzie bazalt mroku jest cieńszy,
pocięty smugami erozji, świt przerasta czerwienią
krwi. Nie ma łagodnego przejścia między światłem i mrokiem.
Jest ogień i surowe czarne niebo. Pustynny pancerz morza. Szczelina,
wzdłuż której pęka ciało snu, odkrywając lodowy rdzeń.

2.
Las w głębi wyspy, karłowaty, bezlistny,
na klęczkach - gdy świt przekrwioną płetwą bije o horyzont.

I wylizywane źrebię - dzień - próbuje się podnieść w niewysokich krzewach,
a każdy ruch rodzi błyski słońca.
Patrzę jak na mgnienie przystaje na wprost morza -

i nie ma niczego, co by przeminęło.
Na skałach wiatr z piany wyjmuje skrzydła, niebo odsłania się, rozświetla
jak ciało po miłości, wyrzucone przez przypływ
na piach.
...

1.
Erinnerung, die einer Geburt gleicht, immer (ihre Felsnadeln,
zu Echos gestaffelten Dünen...): ich denke an uns auf der Fähre, als sie sich der Insel nähert.
Daran, wie du mir die Haare hinters Ohr streichst
und flüsterst: 'Ich gehe in die Synagoge und sage Dank, dass Er mir dich geschenkt hat' -
ein Augenblick, und die Liebe ergänzt ihren unsterblichen Teil
um den sterblichen.
Der Nachthimmel fällt in einer Verwerfung
nach Osten. Und dort, wo der Basalt der Dunkelheit dünner ist,
ihn feine Erosionsstriemen durchziehen, ist die Dämmerung durchwachsen vom Rot
des Blutes. Der Übergang zwischen hell und dunkel fließt nie.
Es gibt das Feuer und den rohen schwarzen Himmel. Das wüstengepanzerte Meer. Die Kluft
an der entlang der Körper des Schlafes platzt und seinen eisigen Kern bloßlegt.


2.
Der Wald im Inselinneren, verkrüppelt, blattlos,
auf Knien - wenn der Morgen seine blutunterlaufene Flosse gegen den Horizont schlägt.

Ein Fohlen - der Tag - wird abgeleckt, will sich hochrappeln im niedrigen Gebüsch,
mit jeder Bewegung blitzt Licht auf.
Ich schaue, wie er zum Meer hin einen Augenblick inne hält -

und es gibt nichts, das vergehen würde.
Auf den Felsen zieht der Wind Flügel aus der Gischt, der Himmel klart auf, wird heller
wie ein Körper nach der Liebe, den die Flut
in die Sandmassen wirft.
...

1.
Erinnerung, die einer Geburt gleicht, immer (ihre Felsnadeln,
zu Echos gestaffelten Dünen...): ich denke an uns auf der Fähre, als sie sich der Insel nähert.
Daran, wie du mir die Haare hinters Ohr streichst
und flüsterst: 'Ich gehe in die Synagoge und sage Dank, dass Er mir dich geschenkt hat' -
ein Augenblick, und die Liebe ergänzt ihren unsterblichen Teil
um den sterblichen.
Der Nachthimmel fällt in einer Verwerfung
nach Osten. Und dort, wo der Basalt der Dunkelheit dünner ist,
ihn feine Erosionsstriemen durchziehen, ist die Dämmerung durchwachsen vom Rot
des Blutes. Der Übergang zwischen hell und dunkel fließt nie.
Es gibt das Feuer und den rohen schwarzen Himmel. Das wüstengepanzerte Meer. Die Kluft
an der entlang der Körper des Schlafes platzt und seinen eisigen Kern bloßlegt.


2.
Der Wald im Inselinneren, verkrüppelt, blattlos,
auf Knien - wenn der Morgen seine blutunterlaufene Flosse gegen den Horizont schlägt.

Ein Fohlen - der Tag - wird abgeleckt, will sich hochrappeln im niedrigen Gebüsch,
mit jeder Bewegung blitzt Licht auf.
Ich schaue, wie er zum Meer hin einen Augenblick inne hält -

und es gibt nichts, das vergehen würde.
Auf den Felsen zieht der Wind Flügel aus der Gischt, der Himmel klart auf, wird heller
wie ein Körper nach der Liebe, den die Flut
in die Sandmassen wirft.
...

The Best Poem Of MARZANNA BOGUMIŁA KIELAR

Ona

Ona, która jest we mnie domem o podwójnej skórze ze szkła.
Która przykłada mnie do warg jak zamarzłą rzekę.
Zlizuje pot z kamieni.

Ona, która ma wargi zbielałe od nadciągających szkwałów,
w oczach stalowe światło, po horyzont.
Ona, która ma wilczą sierść, dobija swoje zranione młode, patrzy
jak czołgam się do wody -

świecące, ostre morze uderza w brzeg
i strzępy życia jak piana osiadają na granitowych łbach;
pamięć, sztormowa fala, niesie w cielsku luźne rumowisko: gruz, odłamki,
pył.

Chmury
ponad tą krwią.
Niebo, co staje się i przemija, rozmywa w pustce i mrozie.

Ona, która ma moją twarz sprzed narodzin.

Ona, która przydławia tlen.
Otwiera mnie wzdłuż zrośniętego szwu,
odgarnia we mnie śnieg - ona, której się śnię. Nóż bez rękojeści.

Oddech lawiny, która mnie rodzi.

Ona. To.

MARZANNA BOGUMIŁA KIELAR Comments

MARZANNA BOGUMIŁA KIELAR Popularity

MARZANNA BOGUMIŁA KIELAR Popularity

Close
Error Success