ADAM WIEDEMANN

ADAM WIEDEMANN Poems

Du sprichst zu mir, doch du fühlst dich
wie dieser Tropfen, der ins Wasser fiel,
denn du bist „du", und ich bin „ich",
und was hilft es „dir", wenn ich „mir"

keinen Rat weiß, der neu für „dich" ist,
sondern nur ein uralter Hut;
er käme zudem aus „meinem" Mund,
und das Maul meines Mundes riecht nicht gut.

Halten wir‘s so: Du zerfällst in mir,
und ich löse mich in dir auf. Und nun
verweht der Wind die Spur; der Hund

wittert nichts mehr; das Waschpulver tilgt
den Makel; dem Wasser entgeht
das Steinchen, das in den Eimer fiel.
...

Staraj się żyć po mozartowsku, byle jak i w zgodzie
z duchem praw. Bo kto wie, czy nie najwięcej zależy od znaków
przykluczowych. Bywało tak nie raz,
że komu czapka spadła, tego podnoszono

do godności i nawet tę godność otrzymywał. W takich sytuacjach
przydaje się najprostszy trójdźwięk. Bo
z brzmieniem trójdźwięku wiąże nas tyle miłych wzruszeń. Chlebem
powszednim nie sposób się przejeść, choć nie wszędzie na świecie ludzie jedzą chleb.
...

Jak długo czujesz się godny miłości, to coś tam.
Boisz się czegoś? W pewnym
momencie to przestaje być ważne. Pomyśl sobie,
ile zagraża kotom buszującym po ogródku
w poszukiwaniu skądinąd myszy na zabicie.

Jeśli więc nie masz miłości, może jesteś senny
albo choć głodny? Albo pić
ci się chce z kolegami pod niepewnym niebem?
Pomyśl, ile ma trosk ta pani, co śpi na siedząco
i ile będzie miała, kiedy ją obudzicie.

To, co najbardziej kochasz, minie w pierwszym rzędzie,
zarośnie pleśnią agrest i kot
zesika się pod najpiękniejszym rododendronem.
Ale pomyśl, czy nie jest więcej warta owa pleśń,
niż włochaty bukiecik twoich serdecznych życzeń.
...

Pamięć ludzkości jest jak pamięć ścian.
Zrobiono bardzo wiele, żeby zapamiętać
choćby ten czy ów moment. Każdy z nich

był bezcenny. Spalenie książki to coś więcej
niż przeczytanie gazety. Zapalenie fajki
działa tylko w kościele, przy ołtarzu. Raz

przyszła koza do króla i wszyscy o tym pamiętamy,
bo to strach robi z nas władców, a rozkosz pachołków.
Ślad każdego kopnięcia zdobi nam ciała na wieki.

Prezerwatywa sprawia, że pieprzysz się na darmo,
choćby nawet z Murzynem. Ta chwila
przeleci przez ciebie jak wiatr. Zatem chodź

do synagogi, będziemy się całować.
...

Das Gedächtnis der Menschheit gleicht dem der Wände.
Man hat sehr viel getan, um gewisse Momente
nicht zu vergessen; alle waren sie wertvoll.

Ein Buch zu verbrennen ist vermutlich schlimmer,
als in der Zeitung zu schmökern. Und seine Kippe
raucht man am besten in der Kirche am Altar. Einst

trat eine Ziege vor den König; daran erinnern wir uns noch,
denn Furcht gebiert Herrscher, Wollust Knechte. Jeder Tritt,
den wir kassieren, prägt sich uns unauslöschlich ein.

Dank des Kondoms ficken wir heutzutage völlig umsonst,
selbst wenn wir mit Negern ins Bett gehen. Wie ein Wind
durchweht uns das Hier und das Jetzt. Weißt du was?

Wir gehen gleich zum Knutschen in die Synagoge.
...

A jednocześnie wiedziałem, że tak zrobi, bo jest to
człowiek, który tak robi. W określonych warunkach
nie można postąpić inaczej, i jest to rodzaj prawości.
Stosowanie metafor piłkarskich już dawno weszło nam

w krew, uzbrojeni jesteśmy głównie w pomidory,
a jednak ciągle zwyciężamy, zgodnie z zasadą „trafić
w czachę, ale nie trafić do paki". Podobnie postępuje
wiatr, który wieje lub znika, nie ma innych możliwości.

Oczywiście, niekiedy rozwiewa nam włosy i wyglądamy
wtedy jak cytat, pamięć odbiorcy natrafia na grudkę
sensu, potyka się o nią, wpada do psiej miski i chce,

żeby natychmiast ktoś z niej jadł, ale właściciel już dawno
przebywa na wolności i rzuca się komuś do gardła. Trud
ma niestety sens tylko wówczas, gdy wieńczy go wytrysk.
...

... aber mir war sonnenklar, dass er das tun würde,
denn so ist er, der Mann. In bestimmten Momenten
kann man nicht anders, und es ist ja keine Schande.
Die Fußballmetaphern liegen uns schon lange im Blut,

und bewaffnet sind wir hauptsächlich mit Tomaten,
doch wir siegen fast immer - nach dem Prinzip
„Treffsicher werfen und schnell verpissen". Der Wind,
der auffrischt und abflaut, macht es genauso.

Manchmal lässt er unsere Haare wehen, und dann
sehen wir aus wie ein Zitat. Irgendjemand erkennt es
und versteht den Sinn, der dann in einen Hundenapf fällt

und aufgefressen werden will, doch der Köter ist längst weg
und geht gerade jemandem an die Gurgel. All diese Mühe
sollte auf jeden Fall mit einer Ejakulation belohnt werden.
...

Bycie świnią jest niezawinione. Nawet bycie
straszną świnią, o co podejrzewamy niektórych,
choć w samym takim podejrzeniu tkwi element
świństwa. Pamiętaj, ludzie będą ci życzliwi,

o ile tylko pozostaniesz taką świnią,
jaką się urodziłeś. Zauważ tylko, gdzie tkwi w tobie świnia,
albo nie zauważaj, tak jest prościej. Ona sama
dojdzie w tobie do głosu. W końcu srasz

na ręce matki, nie ma w tym nic zdrożnego,
ona się z tego cieszy, myje ręce nad zlewem,
jeśli ma zlew, a gdy przypadkiem nie ma go, masz powód,

żeby się zesrać znowu. Potem myjesz
te ręce łzami, ale wtedy już jesteś świnią, nie ma w tym
absolutnie nic złego. Zło tkwi zapewne gdzieś dalej.
...

Wer ein Schwein ist, kann nichts dafür, selbst dann,
wenn er ein fieses Schwein ist. Dies behaupten wir
von manchen Leuten, obwohl solche Behauptungen
auch Schweinereien sind. Merk dir: Alle werden dich mögen,

wenn du das Schwein bleibst, das du immer warst.
Aber vergiss auf keinen Fall, wann du ein Schwein bist
(ach, nein, vergiss es, denn das ist leichter). Es wird
von ganz allein in dir wach: Irgendwann scheißt du

auf die Hände deiner Mutter. Das macht nichts,
ja, sie freut sich, und sie wäscht sich die Hände,
falls sie ein Waschbecken hat, und wenn nicht,

kannst du noch einmal scheißen. Dann badest du
ihre Hände in deinen Tränen. Tja, du bist ein Schwein,
aber was soll‘s. Das Böse ist vermutlich anderswo.

Deutsche Fassung von Henning Ahrens. Die Über
...

Rozmawiasz ze mną, ale czujesz się
jak ta kropelka, co spadła na wodę:
tak samo jesteś „tobą", jak ja „mną"
i co za punkt dla „ciebie", że ja „sobie"

nie daję takiej rady, która „cię" zaskoczy
w tym sensie, że to rada, jakiej miałbyś „potąd".
gdyby nie pochodziła z ust takich jak „moje",
albowiem nawet ustom śmierdzi z gęby moczem.

A zatem zgódź się, proszę, tak jak ja się zgadzam
na rozpuszczenie w tobie, na rozbicie we mnie,
żeby nie było wstydu, niech już raczej proszek

spierze błąd, bezimiennie, niech wiatr zwieje ślad,
niech pies się nie wywącha i niech nawet woda
nie dostrzeże kamyczka, co jej w wiadro wpadł.
...

dla Adama Pluszki


1.
Krew jest uległym więźniem wiekuistej nocy
Król spoczywa na sofie ogłuszony argumentami
ciemnego ludu W każdym zajściu zachodzi
jakieś słońce i puchnie w ziemi jak kartofel

Chyba ci szajba odbiła mój zloty
W każdej głowie rodzi się jakaś myśl i gaśnie
jak mokry papier w ciemnym piecu To nie jest
dobre porównanie Z tyłu ciągle

ktoś gada i nie pozwala się skupić Każda kość
znajdzie swojego psa który ją gdzieś zakopie
i będzie o niej pamiętał jeszcze w następnym wcieleniu
W każdej myśli jest odrobina stęchlizny lub perfum

A wszystko dookoła brzmi tak świeżo Chyba
więcej w nas głodu niż dobrego smaku
Jestem ślepy i czuję zapach terpentyny Nie zazna
lepszego losu ten komu szczygiełek nie robi różnicy


2.
To w jaki sposób myślisz odbiera ci całą radość
z myślenia Tutaj wszystko chciałoby być takie proste
Skoro nie możesz wybrać czym prędzej wyjdź z knajpy
i uwierz w coś co będzie wybierać za ciebie

Chcesz to mieć i zarazem mieć to już za sobą
Każda myśl traci ważność sprzedana głupiemu
Niebo jak żurek Ślinka napływa do ust
jeszcze przez kilka sekund po zamknięciu oczu


3.
Każda noc rodzi jakiś sen który ją oplata
jak blady korzeń Król wstaje z pryczy przeciąga się
ziewa Tylko w więzieniu sensu jesteś panem
swoich myśli Każdego ranka wypada się pomodlić

Kilka zabawnych nieprawd a jaka radość w niebiesiech
Tak niewiele potrzeba żeby świat był piękniejszy
czasami jest to rower albo para wygodnych
butów Ruch jeszcze nikomu nie zaszkodził

Więc dlaczego wciąż biegnę skoro jesteś tak blisko
Krew toczy się w ciemnościach jak akcja horroru
Srebrzysta nitka śliny łączy cię z tym światem
możesz się tylko starać wykonać ją lepiej
...

für Adam Pluszka


1.
Das Blut ist ein unterlegener Gefangener der ewigen Nacht
Der König ruht auf dem Sofa aus betäubt von den Argumenten
der ahnungslosen Masse Bei jedem Untergang sinkt
irgendeine Sonne und schwillt in der Erde wie eine Kartoffel

Ich glaube du hast einen Knall mein Süßer
In jedem Kopf wird irgendeine Idee geboren bis sie verlischt
wie feuchtes Papier in einem dunklen Ofen Das ist kein
gutes Bild Von da hinten

kommt dauernd Gequatsche und stört die Konzentration Jeder Knochen
findet seinen Hund der ihn irgendwo vergräbt
und an ihn denken wird noch in seiner nächsten Inkarnation
Jede Idee schimmelt ein wenig oder duftet nach Aromen

Und alles rundherum klingt so frisch Vermutlich
haben wir mehr Hunger in uns als guten Geschmack
Ich bin blind und rieche Terpentin Niemandem wird ein besseres
Los zuteil als demjenigen für den ein Punkt oder Komma keinen Unterschied macht


2.
Die Art wie du denkst entzieht deinem Denken
alle Freude Alles hier wäre gern so einfach
Wenn du keine Wahl treffen kannst verlass' die Kneipe um so schneller
und glaub an irgendwas das die Wahl für dich trifft

Du willst das haben und es zugleich schon hinter dir haben
Jede Idee die an einen Idioten verkauft wird verliert ihren Wert
Der Himmel wie eine leckere Brühe Der Speichel fließt über die Lippen
noch sekundenlang nach dem Schließen der Augen


3.
Jede Nacht gebiert irgendeinen Traum der sie umwuchert
wie eine zu bleiche Wurzel Der König steht von seiner Pritsche auf streckt sich
gähnt Nur als Gefangener des Sinns bist du Herr
deiner Gedanken Jeden Morgen überfällt dich ein Gebet

Ein paar amüsante Unwahrheiten und was für ein Glück in den Himmeln
So wenig braucht es damit die Welt sich verschönert
manchmal genügt ein Fahrrad oder ein Paar
bequeme Schuhe Bewegung hat noch keinem geschadet

Warum also renne ich dauernd so wo du doch so nah bist
Das Blut kreiselt im Dunkeln wie eine Horrorszene
Ein silbriger Speichelfaden verbindet dich mit der Welt
du kannst nur versuchen ihn genauer zu lenken
...

dla Krzysztofa Siwczyka
i Róży Filipowicz

Ten wiersz się łączy z poprzednim. Słońce nie ma twarzy,
zwłaszcza dzisiaj. Poprzednio brało sobie urlop
i mogliśmy wyjść z pracy, patrzeć prosto w ciemność.

W pracy nie było najgorzej. Nie było co robić,
więc poświęcaliśmy się słowu
mówionemu. To takie proste: otwierasz

usta i coś z nich wychodzi, i nie jest to bynajmniej język
w stanie czystym. Pomyśleć, że tyle pięknych
istot obchodzi się całkiem bez słowa, na przykład ten pan,

który rozkłada pamperki po stołach i potem je zbiera.
Ucieleśnienie nadziei na miłe popołudnie
przy lampce czegoś mocniejszego. Ach, słowa

nabierają sensu, a potem… Popatrz, wyglądasz jak zmęczone zwierzę.
Paradoksalnie rzecz ujmując, każdy z nas
jest podobny do kopca termitów i nasi mieszkańcy

mogą się swobodnie mieszać, ale tylko
w ograniczonym zakresie. Ograniczonym przez co?
Spytajmy raczej przez kogo, czujemy się przecież kimś.

I czujemy, że ten, co jest nad nami, też jest kimś,
bo jakże to, być we władzy zwykłej małpy
i mówić do niej: Ty świński skacowany pomidorze.

Forma tego wiersza pozwala na powiedzenie czegoś więcej.
Sam nie wiem jak to jest, chcielibyśmy być świadomi
wszystkiego, a potem mówimy: Sorry,

nie było mnie przy tym, byłem w kuchni.
Niektóre kobiety pół życia spędzają w kuchni
i trudno się dziwić, że chciałyby wszystko

widzieć od kuchni. To dla nich wymyślono
masę nieistotnych rzeczy, i wcale nie dlatego, że kiedyś
leżano z nimi w dobrych objęciach seksu.

Od czasu do czasu ktoś nam każe
całować je po rękach i wtedy zastanawiamy się: Kpi, czy o drogę pyta.
Całować to my możemy jakiś ładny

tyłek, podziwiając smugę włosów między pośladkami,
o ile jest rzeczywiście ładna. Niektóre pośladki
są ładniejsze od niektórych symfonii. Gdzieś o tym

czytałem, widać ktoś już pisał o dupie wierszem. Czuję się
coraz to bardziej rozśmieszony i, jak stwierdził Jarek
Górnicki, pokażcie mi kogoś, kto rzeczywiście uważa,

że jest śmiertelny. Zawsze możemy liczyć
na to, że ktoś, kogo pokochamy, jeszcze się nie narodził:
tylko młodzież się pieprzy z własnym pokoleniem.

Ale ja tu zabawiam Państwa anegdotami, a tam gdzieś
na Trzecim Świecie odbywa się poważna konferencja
naukowa i idzie na to kupa kasy. Proszę sobie

wyobrazić: kwiat krakowskiej profesury podczas
dyskusji z kwiatem profesury warszawskiej. Takie rzeczy
powinno się puszczać w kinie ku uciesze gawiedzi,

niestety gawiedź nie wie, co dobre. Wczoraj na przykład
piłem Kasztelana i wydawał się całkiem znośny,
a potem rzygałem jak kot. Madzia opowiadała o kocie,

który ugryzł jej koleżankę w palec, a potem zdechł. Tyś,
bracie, dostał młyn, a ja dostałem kota. Fakt,
że niektórzy z nas umrą w dzieciństwie, jest znacznie

poważniejszy niż to, że inni pójdą siedzieć
za przekonania. Przekonania można mieć
takie lub owakie, niektóre z nich nazywamy zbrodniczymi i właśnie te

lęgną się najczęściej w więzieniu, dlatego
więzienia należy zamknąć i wszystkich posłać na stryczek
albo na elektrowstrząsy. Śmierć

jest znacznie ciekawsza od siedzenia w kiciu, podobnie
jak pisanie wiersza przewyższa pisanie podania. Kici kici, o Matko
Boska, niech się to wszystko ładnie zaokrągli, przecież

wciąż myślimy o sobie nawzajem tak dobrze.
...

dla Krzysztofa Siwczyka
i Róży Filipowicz

Ten wiersz się łączy z poprzednim. Słońce nie ma twarzy,
zwłaszcza dzisiaj. Poprzednio brało sobie urlop
i mogliśmy wyjść z pracy, patrzeć prosto w ciemność.

W pracy nie było najgorzej. Nie było co robić,
więc poświęcaliśmy się słowu
mówionemu. To takie proste: otwierasz

usta i coś z nich wychodzi, i nie jest to bynajmniej język
w stanie czystym. Pomyśleć, że tyle pięknych
istot obchodzi się całkiem bez słowa, na przykład ten pan,

który rozkłada pamperki po stołach i potem je zbiera.
Ucieleśnienie nadziei na miłe popołudnie
przy lampce czegoś mocniejszego. Ach, słowa

nabierają sensu, a potem… Popatrz, wyglądasz jak zmęczone zwierzę.
Paradoksalnie rzecz ujmując, każdy z nas
jest podobny do kopca termitów i nasi mieszkańcy

mogą się swobodnie mieszać, ale tylko
w ograniczonym zakresie. Ograniczonym przez co?
Spytajmy raczej przez kogo, czujemy się przecież kimś.

I czujemy, że ten, co jest nad nami, też jest kimś,
bo jakże to, być we władzy zwykłej małpy
i mówić do niej: Ty świński skacowany pomidorze.

Forma tego wiersza pozwala na powiedzenie czegoś więcej.
Sam nie wiem jak to jest, chcielibyśmy być świadomi
wszystkiego, a potem mówimy: Sorry,

nie było mnie przy tym, byłem w kuchni.
Niektóre kobiety pół życia spędzają w kuchni
i trudno się dziwić, że chciałyby wszystko

widzieć od kuchni. To dla nich wymyślono
masę nieistotnych rzeczy, i wcale nie dlatego, że kiedyś
leżano z nimi w dobrych objęciach seksu.

Od czasu do czasu ktoś nam każe
całować je po rękach i wtedy zastanawiamy się: Kpi, czy o drogę pyta.
Całować to my możemy jakiś ładny

tyłek, podziwiając smugę włosów między pośladkami,
o ile jest rzeczywiście ładna. Niektóre pośladki
są ładniejsze od niektórych symfonii. Gdzieś o tym

czytałem, widać ktoś już pisał o dupie wierszem. Czuję się
coraz to bardziej rozśmieszony i, jak stwierdził Jarek
Górnicki, pokażcie mi kogoś, kto rzeczywiście uważa,

że jest śmiertelny. Zawsze możemy liczyć
na to, że ktoś, kogo pokochamy, jeszcze się nie narodził:
tylko młodzież się pieprzy z własnym pokoleniem.

Ale ja tu zabawiam Państwa anegdotami, a tam gdzieś
na Trzecim Świecie odbywa się poważna konferencja
naukowa i idzie na to kupa kasy. Proszę sobie

wyobrazić: kwiat krakowskiej profesury podczas
dyskusji z kwiatem profesury warszawskiej. Takie rzeczy
powinno się puszczać w kinie ku uciesze gawiedzi,

niestety gawiedź nie wie, co dobre. Wczoraj na przykład
piłem Kasztelana i wydawał się całkiem znośny,
a potem rzygałem jak kot. Madzia opowiadała o kocie,

który ugryzł jej koleżankę w palec, a potem zdechł. Tyś,
bracie, dostał młyn, a ja dostałem kota. Fakt,
że niektórzy z nas umrą w dzieciństwie, jest znacznie

poważniejszy niż to, że inni pójdą siedzieć
za przekonania. Przekonania można mieć
takie lub owakie, niektóre z nich nazywamy zbrodniczymi i właśnie te

lęgną się najczęściej w więzieniu, dlatego
więzienia należy zamknąć i wszystkich posłać na stryczek
albo na elektrowstrząsy. Śmierć

jest znacznie ciekawsza od siedzenia w kiciu, podobnie
jak pisanie wiersza przewyższa pisanie podania. Kici kici, o Matko
Boska, niech się to wszystko ładnie zaokrągli, przecież

wciąż myślimy o sobie nawzajem tak dobrze.
...

dla Krzysztofa Siwczyka
i Róży Filipowicz

Ten wiersz się łączy z poprzednim. Słońce nie ma twarzy,
zwłaszcza dzisiaj. Poprzednio brało sobie urlop
i mogliśmy wyjść z pracy, patrzeć prosto w ciemność.

W pracy nie było najgorzej. Nie było co robić,
więc poświęcaliśmy się słowu
mówionemu. To takie proste: otwierasz

usta i coś z nich wychodzi, i nie jest to bynajmniej język
w stanie czystym. Pomyśleć, że tyle pięknych
istot obchodzi się całkiem bez słowa, na przykład ten pan,

który rozkłada pamperki po stołach i potem je zbiera.
Ucieleśnienie nadziei na miłe popołudnie
przy lampce czegoś mocniejszego. Ach, słowa

nabierają sensu, a potem… Popatrz, wyglądasz jak zmęczone zwierzę.
Paradoksalnie rzecz ujmując, każdy z nas
jest podobny do kopca termitów i nasi mieszkańcy

mogą się swobodnie mieszać, ale tylko
w ograniczonym zakresie. Ograniczonym przez co?
Spytajmy raczej przez kogo, czujemy się przecież kimś.

I czujemy, że ten, co jest nad nami, też jest kimś,
bo jakże to, być we władzy zwykłej małpy
i mówić do niej: Ty świński skacowany pomidorze.

Forma tego wiersza pozwala na powiedzenie czegoś więcej.
Sam nie wiem jak to jest, chcielibyśmy być świadomi
wszystkiego, a potem mówimy: Sorry,

nie było mnie przy tym, byłem w kuchni.
Niektóre kobiety pół życia spędzają w kuchni
i trudno się dziwić, że chciałyby wszystko

widzieć od kuchni. To dla nich wymyślono
masę nieistotnych rzeczy, i wcale nie dlatego, że kiedyś
leżano z nimi w dobrych objęciach seksu.

Od czasu do czasu ktoś nam każe
całować je po rękach i wtedy zastanawiamy się: Kpi, czy o drogę pyta.
Całować to my możemy jakiś ładny

tyłek, podziwiając smugę włosów między pośladkami,
o ile jest rzeczywiście ładna. Niektóre pośladki
są ładniejsze od niektórych symfonii. Gdzieś o tym

czytałem, widać ktoś już pisał o dupie wierszem. Czuję się
coraz to bardziej rozśmieszony i, jak stwierdził Jarek
Górnicki, pokażcie mi kogoś, kto rzeczywiście uważa,

że jest śmiertelny. Zawsze możemy liczyć
na to, że ktoś, kogo pokochamy, jeszcze się nie narodził:
tylko młodzież się pieprzy z własnym pokoleniem.

Ale ja tu zabawiam Państwa anegdotami, a tam gdzieś
na Trzecim Świecie odbywa się poważna konferencja
naukowa i idzie na to kupa kasy. Proszę sobie

wyobrazić: kwiat krakowskiej profesury podczas
dyskusji z kwiatem profesury warszawskiej. Takie rzeczy
powinno się puszczać w kinie ku uciesze gawiedzi,

niestety gawiedź nie wie, co dobre. Wczoraj na przykład
piłem Kasztelana i wydawał się całkiem znośny,
a potem rzygałem jak kot. Madzia opowiadała o kocie,

który ugryzł jej koleżankę w palec, a potem zdechł. Tyś,
bracie, dostał młyn, a ja dostałem kota. Fakt,
że niektórzy z nas umrą w dzieciństwie, jest znacznie

poważniejszy niż to, że inni pójdą siedzieć
za przekonania. Przekonania można mieć
takie lub owakie, niektóre z nich nazywamy zbrodniczymi i właśnie te

lęgną się najczęściej w więzieniu, dlatego
więzienia należy zamknąć i wszystkich posłać na stryczek
albo na elektrowstrząsy. Śmierć

jest znacznie ciekawsza od siedzenia w kiciu, podobnie
jak pisanie wiersza przewyższa pisanie podania. Kici kici, o Matko
Boska, niech się to wszystko ładnie zaokrągli, przecież

wciąż myślimy o sobie nawzajem tak dobrze.
...

für Krzysztof Siwczyk
und Róża Filipowicz


Dieses Gedicht hier bezieht sich auf das vorhergehende. Die Sonne hat kein Gesicht,
vor allem heute nicht. Das Vorhergehende hat Urlaub genommen,
so konnten wir unsern Arbeitsplatz verlassen, und direkt ins Dunkel blicken.

Auf Arbeit war's gar nicht so schlecht. Nichts zu tun,
also widmeten wir uns dem gesprochenen
Wort. Das ist so einfach: du öffnest

die Lippen und irgendwas kommt raus, und es ist zum wenigsten keine
reine Zunge. Und denk‘ mal, dass so viele herrliche
Kreaturen ganz ohne Worte auskommen, zum Beispiel dieser Mann da,

der Plüschteddys auf den Tischen verteilt und sie dann wieder einsammelt.
Die Verkörperung der Hoffnung auf einen netten Nachmittag
bei einem Gläschen mit was Härterem drin. Ach, die Wörter

nehmen Bedeutung an, und dann... Sieh nur, du siehst aus wie ein müdes Tier.
Paradox gesprochen ist jeder von uns
einem Termitenhügel ähnlich, unsere Bewohner

dürfen sich frei miteinander vermischen, aber nur
in einem begrenzten Umkreis. Begrenzt wovon?
Fragen wir lieber: durch wen, denn wir fühlen uns ja, als wären wir wer.

Und wir fühlen, dass der, der über uns ist, auch jemand ist,
denn wie soll das gehen, sich in der Gewalt eines gewöhnlichen Affen befinden
und zu ihm sagen: du viehische, verkaterte Tomate.

Die Form dieses Gedichts lässt es zu, sogar noch etwas mehr zu sagen.
Ich weiß selbst nicht, wie das ist, wir wären uns ja gern aller Dinge
bewusst, und dann sagen wir: Sorry,

ich war nicht dabei, ich war in der Küche.
Manche Frauen verbringen ja ihr halbes Leben in der Küche,
da braucht man sich nicht zu wundern, dass sie gern alles

von der Küche aus betrachten würden. Eben für sie hat man
all diese nichtexistenten Dinge erfunden, und gar nicht wegen des
freundlichen sexuellen Umgangs, irgendwann.

Von Zeit zu Zeit befiehlt uns jemand,
ihre Hände zu küssen, dann fragen wir uns: Tun die nur so bescheuert?
Küssen können wir einen schönen

Hintern, den behaarten Streifen zwischen den Hinterbacken bewundern,
wenn der denn wirklich schön ist. Manche Hinterbacken
sind schöner als so manche Symphonie. Ich habe irgendwo was darüber

gelesen, sieh an, es gibt also schon was über den Arsch in Versen. Ich fühle
mich zunehmend amüsiert, und, wie Jarek
Górnicki festgestellt hat: Zeigt mir einen, der wirklich der Auffassung ist,

sterblich zu sein. Wir können immer damit rechnen,
dass jemand, den wir lieben werden, noch gar nicht geboren ist:
Nur die Jugend vögelt innerhalb der eigenen Generation.

Aber jetzt fange ich schon an, Sie mit Anekdoten zu unterhalten, während
irgendwo in der Dritten Welt eine wichtige wissenschaftliche
Konferenz läuft, wo es um einen Haufen Kohle geht. Bitte stellen Sie

sich vor: die Elite der Krakauer Professorenschaft während einer
Diskussion mit der Elite der Warschauer Professorenschaft. Solche Dinge
sollten im Kino laufen, zur Erbauung der Prolls,

aber leider wissen die Prolls nicht, was gut ist. Gestern zum Beispiel
habe ich ein Sternburg-Bier getrunken und fand es erst ganz erträglich,
aber dann kotzte ich wie ein Pferd, pardon, eine Katze. Madzia erzählte mal

von einer Katze, die ihre Freundin in den Finger biss und dann krepierte. Du,
Bruder, hast die Mühle bekommen, und ich die Katze. Fakt ist,
dass einige von uns schon als Kinder sterben, das hat mehr

Gewicht als wenn andere aus Überzeugung
in den Knast gehen. Überzeugungen kannst du solche
und solche haben, einige davon bezeichnen wir als verbrecherisch, und genau die

werden meist in Gefängnissen ausgebrütet, deshalb
sollte man die Gefängnisse zumachen und sie alle aufhängen
oder ihnen Elektroschocks verpassen. Der Tod

ist deutlich interessanter als das Rumhängen im Knast, so ähnlich
wie das Schreiben eines Gedichts, viel besser als eine Eingabe. Miez...miez, o Mutter
Gottes, mach, das sich alles zu einem glücklichen Abschluss rundet, schließlich

denken wir doch voneinander immer so gut.
...

Dorocie Różyckiej

1.
Do rzeczy, kapitanie! Szalupa spłonęła,
ale na szczęście nie toniemy. Tęsknimy
za obiecanym rajem, którego nie dostał
nawet ten, co obiecał. Był to człowiek-nikt,

był to zaborca. Siedzeniem na krześle
zarobił sobie na wstęgę, i uważamy to
za dobre wynagrodzenie, jakkolwiek zawczasu

wolimy zastrzec, że wstęgi tego typu
nie są już produkowane. Co ja tu pieprzę,
o kim? Za dziesięć lat będziemy nadal na służbie,

tylko pod innym dowództwem. Kapitan opuści nas pierwszy,
do końca na swoim mostku, za nim podąży pani
Aurelia z baru, a za nią nasz najulubieńszy
automat, piłkarzyki. Opuśćmy tę


2.
łajbę. Płyńmy do brzegu, na pełne
wiatrów skały, płyńmy prosto, bez ociągania, nucąc
piosenki o Bałtyku, których tyle znamy. Tak naprawdę to wiatr
jest naszym jedynym towarzyszem, owiewa nas z wszystkich stron,

które głupio już nazwać stronami świata. Bo to nie jest już świat,
o którym marzyliśmy, bo ten świat
ma już tylko dwie strony, górną i dolną, jest prostszy od książki z obrazkami,
które zresztą mieliśmy sobie wyobrażać albo przypominać, nie wiem.


3.
Zarzucam kotwicę za kotwicą, a jednak coś mnie ciągnie
w bok, z dala od posterunku, i wiem, że to jest dobre.
Bo czy w ogóle jesteśmy marynarzami?

Czy może pasażerami? O rozbitkach nie wspomnę,
bo trzymamy ich pod pokładem, jako „żer dla
mediów", jak mawia pani Aurelia, której zabrali nawet chochlę.

No i cześć. Na wigilię odwiedzi nas prałat,
niestety teraz jest lato, możemy tylko marzyć
o byciu na południowej półkuli. Ale upał!,

powtarza radio z myślą o producentach gadżetów
typu slipki, nam to już niepotrzebne, my mamy
swoje lata, niedźwiedź nam zjadł dokumenty,

a foka czapkę. Chodzimy z podniesionym czołem,
a w niebie tyle gwiazd, są to „szczeliny,
czy też dziurki po świeczkach", przez które spływa na nas

energia universum, którą się żywimy.
Wracając do rozbitków, oni piją
własne wymioty i mają poobgryzane paznokcie, są czarni.


4.
Tak, tak, kochana, nie mogę cię objąć teraz.
Tak, tak, kochana, przytul mnie chociaż nogą.

Moje zęby, kochana, gryzły już to i owo.
Moje usta, kochana, wymawiały już takie czy inne słowo.

Wypuść ze mnie, kochana, powietrze jak z balonika,
pogrzeb we mnie, kochana, jak we wnętrzu piecyka.

Zlej się ze mną, kochana, jak okręt z horyzontem,
i spocznij w mojej kajucie jak krzesło z urwaną nogą.


5.
Głupie piosenki rozbitków docierają aż na bocianie gniazdo,
szlakiem wędrownych przepiórek przemierzamy Morze Śródziemne,
nasz okręt nie ma bandery, nasza ojczyzna to wulkan,
pochłania nas minione jak ciasto, jak hasło,

jak wezwanie, jak motyl, jak nie wiem co jeszcze,
bo przecież nie pamiętam, jak było na świecie,
tylko sobie tak śpiewam, tylko sobie nucę,
choć melodia fałszuje, a słowa są przedwojenne.

Już w moim komputerze podkreślone są wszystkie wyrazy,
w mojej mowie już nie ma innych wyrazów jak obce,
śpiewam do Pana Boga z bocianiego gniazda,
myślę wręcz, czy nie zacząć śpiewać po arabsku.

Tak mi się skojarzyło, ten mułła w swoim meczecie
skąd się wziął? Z czyjegoś esemesa?
Tutaj na czubek masztu żaden esemes nie dociera,
zasięg zostawiam gnojkom, których przygarnęła Era.

Co za Era, spytacie? Jesteście bliscy wygranej!
Zaraz skończy się wiersz ten, zaraz wygaśnie pamięć
nazw własnych, pospolitych i tych spod kościoła...
Dłoń wyciągam ciekawie... Płyńmy, już nie pada
...

für Dorota Różycka


1.
Zur Sache, Käpt‘n! Das Beiboot ist in Flammen aufgegangen,
aber glücklicherweise sinken wir nicht. Wir sehnen uns
nach dem versprochenen Paradies, das nichtmal der
bekommen hat, der es versprach. Das war ein Niemand,

ein Landräuber. Allein indem er auf einem Stuhl saß,
verdiente er sich ein Ehrenband, und wir finden,
das ist eine gute Auszeichnung, wenn auch rechtzeitig

festgestellt werden sollte, dass Ehrenbänder dieses Typs
nicht mehr produziert werden. Aber was quatsche ich da, und
über wen? In zehn Jahren werden wir immer noch im Dienst sein,

nur unter einer anderen Führung. Der Käpt‘n geht zuerst über Bord,
bis zuletzt auf seiner Brücke, eilig ihm hinterher das Fräulein
Aurelia von der Bar, und nach ihr unser allerliebster
Kicker-Automat. Verlassen wir diesen


2.
alten Kahn. Lass uns zum Ufer schwimmen, zu den windreichen
Felsen, schwimmen wir gradaus, ohne Pause, stimmen wir
ein paar Liedchen über die Ostsee an, von denen wir so viele kennen. Im Grund
ist der Wind unser einziger Begleiter, weht uns aus allen Richtungen an,

die als Weltteile zu bezeichnen aber doch peinlich wäre. Denn das ist nicht mehr
die Welt, von der wir träumten, denn diese Welt hat nur noch zwei Teile,
Oben und Unten, sie ist simpler als ein Bilderbuch, Bilder, die wir uns
ja übrigens vorstellen oder in Erinnerung rufen sollten, ich weiß auch nicht.


3.
Einen Anker nach dem andern werfe ich aus, und doch zieht mich irgendwas
zur Seite, vom Stützpunkt weg, und ich weiß, das ist gut so.
Denn: sind wir überhaupt Matrosen?

Oder doch vielleicht Passagiere? Der Schiffbrüchigen gedenke ich nicht,
wir verstecken sie unter Deck, als „Fraß für die
Medien", wie Fräulein Aurelia zu sagen pflegt, der sie sogar den Kochlöffel
abgenommen haben.

Und tschüss! Am Heiligabend kommt uns der Prälat besuchen,
leider ist Sommer jetzt, und wir können nur davon träumen,
auf der südlichen Halbkugel zu sein. Was eine Hitze!,

wiederholen sie im Radio und denken dabei an die Hersteller von Gadgets
des Typs ‘Slip', wir brauchen sowas ja nicht mehr, wir haben
ein gewisses Alter erreicht, der Bär hat unsere Pässe gefressen,

die Robbe unsre Mützen. Erhobenen Hauptes gehn wir umher,
und am Himmel so viele Sterne, das sind „Risse,
oder auch Brandlöcher von Kerzen", durch welche jene Energie des

Universums auf uns herabfließt, von der wir uns ernähren.
Um auf die Schiffbrüchigen zurückzukommen, sie trinken
ihr eigenes Erbrochenes und haben abgefressene Fingernägel, schwarz sind sie.


4.
Ach, ach, Liebchen, ich kann dich jetzt nicht umarmen.
Ach, ach, Liebchen, schmieg mich an dich, wenigstens mit einem Bein.

Meine Zähne, Liebchen, haben schon in dies und das hineingebissen.
Meine Lippen, Liebchen, sprachen schon das eine oder andere Wort.

Lass die Luft aus mir raus, Liebchen, wie aus einem Luftballon,
kratz mich aus, Liebchen, wie das Innere eines Ofens.

Verschmilz mit mir, Liebchen, wie ein Schiff mit dem Horizont,
und ruh' dich aus in meiner Kajüte wie ein Stuhl mit einem zersplitterten Bein.


5.
Die bescheuerten Lieder der Schiffbrüchigen hört man bis ins Krähennest hinauf,
auf der Wanderroute der Wachteln durchqueren wir das Mittelmeer,
unser Schiff hat keine Flagge, unsre Heimat ist ein Vulkan,
die Vergangenheit überwölbt uns wie eine Torte, wie eine Losung,

wie ein Appell, ein Schmetterling, wie was weiß ich noch,
denn ich erinnere mich ja nicht, wie es war, auf der Welt,
singe nur so vor mich hin, summe nur so eben,
auch wenn die Melodie falsch ist, und der Text aus der Vorkriegszeit.

Und schon sind in meinem Computer alle Worte unterstrichen,
meine Rede besteht nur noch aus Fremdwörtern,
aus meinem Krähennest singe ich hinauf zum Herrn,
die ganze Zeit überlege ich, ob ich nicht anfangen soll, arabisch zu singen.

Was mir so einfällt, dieser Mullah in seiner Moschee,
wo kommt der eigentlich her? Aus einer SMS von irgendwem?
Keine SMS erreicht die Spitze dieses Mastes hier,
die Reichweiten überlasse ich den kleinen Scheißern, die Era hier angespült hat.

Was für eine Ära, fragt ihr? Ihr habt fast gewonnen!
Gleich ist dieses Gedicht am Ende, gleich erlischt das Gedächtnis
der Namen, der eignen, der gemeinen, und derjenigen von unter der Kirche…
Neugierig halte ich den Arm raus… Lass uns losschwimmen, es regnet nicht mehr.
...

dla Sofii Gubajduliny

1.
Skąd ryby wiedzą, że będą złowione?
Zabieram się za poważny temat i czuję
odpowiedniego stracha. Postaram się

odpowiedzieć. Ryby wiedzą to
od pająka. Papierosy nie wiedzą,
po co są. Służą do tego, co pająk.

Pająk nic nie wie o rybach. Jest na nim
ostrzegawczy rysunek. Boimy się
pająka oraz ćmy. Kobieta w futrze

ostrzega nas: Mój samiec
ubił groźną panterę! Ćma nie wie,
przed czym ostrzega. Autobus

cały się trzęsie, warczy, jest tym wielorybem,
o którym mowa w książce. Na mowie
symboli trzeba się znać. (- To była oczyszczająca

mantra. - Dziękuję, czuję się oczyszczony.)
Bierzesz kota i jesteś pewny, że zamruczy,
zakładasz zatem, że i Bóg jest dobry,

bo masz Go w sercu. Kochasz Go
z całego serca swego? Oczywiście,
że są też serca, których Bóg nie stworzył,

wstydziłby się. Spokojnie moglibyśmy
obyć się bez metafory Boga. Tylko czemu
od ryb czuć rybą? Skąd ryby wiedzą, że są?

2.
Jak można
uważać Boga za bezosobowy
Absolut i jednocześnie posługiwać się

terminem „słowo Boże"? To gorzej
niż śmieszne. Równie dobrze
można by stwierdzić, że ryby
mają płetwy i ogon, żeby się lepiej wspinać.

Absolut nie rozmawia. Absolut dyktuje
książkę staremu dziadowi. Złości się o to,
co tutaj piszę. Nie wydrukują mi tego
w Tygodniku Powszechnym z obawy

przed zemstą Absolutu. Są ryby,
co się wspinają na skały, a potem
skaczą do wody, żeby pooddychać.

3.
Siwa głowa
zwraca uwagę

śmierci. Już
się nie martw,

tak bardzo
cię kocham

i jest mi prawie
wszystko jedno,

kto to mówi
do kogo.
...

für Sofia Gubajdulina


1.
Woher wissen die Fische, dass man sie angeln wird?
Ich gehe ein ernsthaftes Thema an und fühle
die entsprechende Angst. Ich gebe mir Mühe, eine

Antwort zu finden. Die Fische wissen es
von der Spinne. Zigaretten wissen nicht,
wozu sie da sind. Sie dienen zu dem, wozu die Spinne auch dient.

Die Spinne weiß nichts von den Fischen. Auf ihr befindet sich
eine Warntafel. Wir haben Angst
vor der Spinne, oder dem Falter. Die Dame im Fellmantel

warnt uns: Mein Männchen
hat einen gefährlichen Panter erlegt. Der Falter weiß nicht,
wovor er warnt. Der ganze Bus

wackelt wie verrückt, er knurrt, er ist dieser Walfisch,
über den sie im Buch schreiben. Auf symbolische
Rede muss man sich verstehen. ( - Das war ein Reinigungs-

Mantra. - Danke, ich fühle mich gereinigt.)
Du nimmst die Katze hoch und bist sicher, sie wird fauchen,
außerdem gehst du davon aus, dass auch Gott gut ist,

weil du Ihn im Herzen trägst. Liebst du Ihn
von ganzem Herzen? Na klar gibt es
auch Herzen, die Gott nicht geschaffen hat,

er müsste sich schämen. Wir hätten locker
ohne die Metapher Gott auskommen können. Aber warum nur
riechen Fische nach Fisch? Woher wissen die Fische, dass sie da sind?


2.
Wie kann man
Gott für das überpersönliche
Absolute halten und gleichzeitig

den Begriff „Gottes Wort" verwenden? Das ist schlimm,
einfach lächerlich. Genauso gut
könnte man sagen, dass die Fische
Flossen und Schwanz besitzen, um besser klettern zu können.

Das Absolute redet nicht. Das Absolte diktiert
einem alten Knacker ein Buch. Es ärgert sich über das,
was ich hier schreibe. Sie werden das nicht drucken,
im Tygodnik Powszechny, aus Angst

vor der Rache des Absoluten. Es gibt Fische,
die auf Felsen klettern und dann
ins Wasser springen, um ein wenig zu atmen.


3.
Ein Graukopf
gibt dem Tod

einen Hinweis. Mach dir
keine Sorgen mehr,

ich liebe
dich so sehr

und fast ist mir
schon egal

wer das zu wem
spricht.
...

The Best Poem Of ADAM WIEDEMANN

ZELTE FÜR KRANKENSCHWESTERN

Du sprichst zu mir, doch du fühlst dich
wie dieser Tropfen, der ins Wasser fiel,
denn du bist „du", und ich bin „ich",
und was hilft es „dir", wenn ich „mir"

keinen Rat weiß, der neu für „dich" ist,
sondern nur ein uralter Hut;
er käme zudem aus „meinem" Mund,
und das Maul meines Mundes riecht nicht gut.

Halten wir‘s so: Du zerfällst in mir,
und ich löse mich in dir auf. Und nun
verweht der Wind die Spur; der Hund

wittert nichts mehr; das Waschpulver tilgt
den Makel; dem Wasser entgeht
das Steinchen, das in den Eimer fiel.

ADAM WIEDEMANN Comments

ADAM WIEDEMANN Popularity

ADAM WIEDEMANN Popularity

Close
Error Success